Snowdon
Pętla z Pen-y-Pass
Dzień 4
4 V 2015
Zobacz trasę na pełnym ekranie
Tegoroczna majówka w Walii zakładała przede wszystkim wyjście na najwyższy szczyt tej części Wielkiej Brytanii, czyli Snowdon w górach Snowdonii. Kapryśna deszczowa pogoda nie chciała jednak odpuścić i dni pozostałe nam do końca zaczęły się niestety kurczyć. Gdy więc okazało się, że wyjazdowy już poniedziałek ma być słoneczny, podjechaliśmy na nocleg jak najbliżej gór, licząc że prognozy się sprawdzą.
Gdy w poniedziałkowy ranek wystawiam głowę z auta, wiem, że mamy szczęście.
Nasze autko, które dzielnie nas wozi po całej Wyspie, również ma się lepiej. W czasie poprzednich mokrych dni nasze noclegi w jego przepastnym wnętrzu nie posłużyły mu i już drugiego dnia z powodu wilgoci wskaźniki na tablicy rozdzielczej przestały się wyświetlać. Jeździliśmy więc bez komunikatu o temperaturze czy ilości paliwa, co nie było tak kłopotliwe. Znacznie gorzej było z brakiem informacji, czy jedziemy z odpowiednią prędkością… Radziliśmy sobie jakoś za pomocą GPS-a, więc gdy po suchej nocy wszystko zaczęło działać, jak należy, nasze humory znacznie się poprawiły.
Wstajemy dziś wcześnie, bo parking na przełęczy Pen-y-Pass nie jest bardzo duży, a stamtąd właśnie zamierzamy ruszyć w góry.
I rzeczywiście, jesteśmy na miejscu około 7.30 i zajmujemy szczęśliwie ostatnie miejsce parkingowe. Kolejny raz dopisuje nam dzisiaj szczęście.
Przed wyjazdem spotkałam się z informacją, że Snowdonia przypomina nasze Tatry Zachodnie. Coś chyba jest na rzeczy, choć wysokości nie są tu wielkie – najwyższy Snowdon liczy sobie 1085 metrów n.p.m. Jest on także najwyższym wierzchołkiem Gór Kambryjskich i jednym z trzech wchodzących w skład National Three Peaks (po Scafell Pike w Anglii i Benie Nevisie w Szkocji).
Podczas gdy inni turyści ruszają w góry, my urządzamy sobie śniadanie. Miejsce na parkingu jest już zajęte, więc nie musimy się nigdzie śpieszyć. Rozkładamy się więc w samochodzie, pozostawiając nasze buty górskie na zewnątrz. I dobrze, że kontrolujemy sytuację, bo moje znoszone buciory nie wyglądają już pięknie i pan zbierający śmieci na parkingu jakoś dziwnie się im przygląda, gdy leżą koło auta. Daję mu zatem do zrozumienia, że są jeszcze w użyciu i spokojnie wracam do porannej kawy.
Z okien auta mamy świetny widok na Crib Goch, znany ze swych niebezpiecznych i eksponowanych zboczy. Maleńkie sylwetki ludzi odcinają się na opadającym stromo zboczu i nawet z dużej odległości możemy zobaczyć, że do wyjścia używają nie tylko nóg, ale i rąk. Wyglądają jak czarne pająki uczepione stromizny.
Nasza trasa wiedzie dziś popularną ścieżką z parkingu, gdyż na wyjście wybieramy Pyg Track. Różne są teorie wyjaśniające nazwę tego szlaku. Niektórzy mówią o przełęczy, od której droga wzięła swe miano, inni wspominają o czarnej smole („pyg”), która była transportowana do tutejszych kopalni miedzi, jeszcze inni wskazują na znajdujący się tu Pen y Gwryd Hotel, bardzo popularny wśród pierwszych turystów wędrujących po Snowdonii.
Nazwy, które spotykamy na swej drodze, są zapisywane zarówno po angielsku, jak i po walijsku. Stąd wiemy, że naszym celem jest dziś Yr Wydffa, czyli „Śnieżna góra” – Snowdon.
Początek szlaku wiedzie nas w stronę Crib Goch, z widokami na Pass of LLanberis na drodze A4086.
W pobliżu jest też smakowicie wyglądająca czekoladowa góra.
Za plecami pozostawiamy Pen-y-Pass z budynkiem schroniska młodzieżowego i naszym parkingiem.
Stopniowo nabieramy wysokości i docieramy w końcu do miejsca, gdzie w prawo odbija szlak na eksponowany Crib Goch. My kontynuujemy swą marszrutę wzdłuż zbocza, mijając w dole jeziorko LLyn Llydaw z groblą pośrodku. Tamtędy będziemy wracać.
Legendy mówią, że być może w wodach tego jeziora ukryto miecz króla Artura – Excalibur. Sam Snowdon też jest wskazywany jako siedziba tego władcy, choć pojawia się w legendach arturiańskich także w kontekście czarodzieja Merlina.
I nie tylko. Yr Wydffa w walijskim oznacza „grobowiec” i jest miejscem pochówku potwora Rhita Gawr. Ów olbrzym nosił odzienie z bród zabitych przez siebie władców. Życia pozbawił go w końcu, a jakże!, król Artur.
Sam szczyt tonie teraz niestety w mgłach. Coraz lepsze na niego widoki rozpościerają się po dotarciu w pobliże jeziorka Llyn Glaslyn.
Jezioro przypomina nieco serce. W dole, przy wodzie, widoczne są sylwetki ludzi, którzy wybrali inną drogę dotarcia na Snowdon. My mamy szansę zamoczyć w niej nogi przy zejściu.
Od miejsca, gdzie oba szlaki łączą się ze sobą, zaczyna się robić tłoczniej. To w końcu jeden z nielicznych długich weekendów w Wielkiej Brytanii, więc wiele osób korzysta z poprawy pogody w ostatni dzień majówki.
Na trasie spotykamy jedno z „money tree”. Umieszczone w drzewie monety mają ponoć przynosić szczęście lub… dzieci. Ilość potomstwa zależy od ilości pieniędzy wbitych w pień.
Pokonując kolejne metry przewyższenia docieramy w końcu na grzbiet, skąd w lewo będziemy się kierować na szczyt. Spotykamy tu tory kolejki, którą można wjechać na sam wierzchołek. Snowdon Mountain Railway wyrusza z Llanberis i jest jedyną na Wyspach kolejką zębatą. Pokonuje trasę 8 kilometrów, a wybudowano ją w 1896 roku.
Chmury pokrywające okolicę nie chcą jakoś ustąpić. Coś tam jednak widać.
Gorzej jednak z samym Snowdonem – biała czapa nie chce jakoś z niego zejść.
Sam wierzchołek to niewielki skalny kopiec. Jest na nim tak mało miejsca, że trudno teraz przecisnąć się przez tłumy górołazów.
Nad głowami krążą nam stada mew – dość niezwykły to widok w górach. Kołują w powietrzu bądź wyłaniają się nagle z dołu, znad krawędzi.
Szczęście nas dziś nie opuszcza – w momencie mgła się rozwiewa. Od razu wierzchołek zaczyna wyglądać inaczej.
W pełnej krasie prezentuje się też schronisko. Trzeba przyznać, że ma dość specyficzny kształt.
A mewy kołują dalej.
W pewnym momencie naszą uwagę przykuwa ubrany w walijskie barwy turysta. Niesie w dłoni butelkę, gdyż pewnie tak chce celebrować zdobycie najwyższego szczytu swojej Walii.
Mimo słońca na szczycie jest dość zimno. Zmarzły nam już ręce, więc zaglądamy na moment do schroniska, odbijamy pieczątkę i zaczynamy schodzenie. Początkowo tym samym szlakiem, obok torów kolejki. To właśnie trasą wzdłuż niej prowadzi najprostszy i najpopularniejszy szlak na Snowdon z LLanberis.
Przed zejściem mamy chwilę pokusy, by wracać granią Crib Goch, która pięknie prezentuje się z tego miejsca.
Ostatecznie postanawiamy jednak trzymać się pierwotnego planu i schodzimy z grzbietu w stronę jeziorka Glaslyn ścieżką trawersującą zbocza tej słynnej graniówki.
Samo jeziorko osiągamy już szlakiem Miner’s Track. Ścieżka została zbudowana na potrzeby Britannia Copper Mine. Pierwotnie górnicy używali innej trasy do transportu miedzi, dopiero po wybudowaniu drogi z LLanberis do Pen y Gwryd zaczęto wykorzystywać ten bardziej praktyczny szlak.
Przy ścieżce nadal widoczne są pozostałości po dawnej kopalni.
Stąd niedaleko do grobli na Llyn Llydaw. Cała trasa, oprócz początkowego stromego odcinka wzdłuż górskiego strumienia i wodospadu, jest już przyjemnym spacerem.
Przed nami jednak jeszcze dość sporo dreptania.
Jest też ostatnie już jeziorko na naszej trasie – Llyn Teyrn.
W końcu osiągamy punkt startu – Pen-y-Pass, a jako że nie jest bardzo późno, przed powrotem do domu postanawiamy jeszcze coś zobaczyć.
Na początku zaglądamy do Brzydkiego Domu. Ugly House to kamienna chatka (obecnie kawiarnia), zbudowana ponoć przez rabusiów, którzy okradali podróżnych przemierzających Snowdonię. To kiepska reputacja groźnych bandytów nadała nazwę temu domowi.
Niedaleko kamiennego domostwa z hukiem spadają w dół wodospady Swallow Falls.
Ostatnim punktem na naszej majówkowej trasie jest dwunastowieczny zamek Dolwyddelan, gdzie na świat przyszedł ponoć jeden z najpotężniejszych walijskich władców.
Choć do ruin nie da się już podejść z powodu późnej pory, zatrzymujemy się tu na dłużej na ostatni wyjazdowy posiłek. Potem czeka nas już tylko powrót do domu. Bez większych korków, za to z widokami na Snowdonię w pierwszej części trasy. Tak na pożegnanie gór i Walii.