Na Miyajimę przyjeżdża się, by zobaczyć słynną bramę torii zalewaną przez morze w czasie przypływu. Taki obrazek tkwił także w mojej głowie od najmłodszych lat wraz z innymi typowymi skojarzeniami o Japonii: kraj kwitnącej wiśni, ogromna czerwona kula na fladze, gejsze, kimona, samuraje i właśnie ta brama, nie wiadomo dlaczego zanurzona w wodzie. Wtedy nie dociekałam sensu tego obrazu, teraz stał się dla mnie jasny. To jednak nie brama torii okazała się dla nas największym odkryciem wyspy, a rzadziej odwiedzana, położona za ścisłym centrum buddyjska świątynia Daisho-in. A wszystko za sprawą deszczu. To właśnie deszcz, który zwykle nie jest sprzymierzeńcem podróżnego, zintensyfikował wszystko. Bujną zieleń roślin otaczających świątynię, wilgoć mchów, krople wody kapiące z szumiących, jesiennych liści o kolorach tak mocnych, że aż nierealnych. Zaczęło się od… mnisich czapeczek, a potem było jeszcze piękniej. Weszliśmy na chwilę, jak do kolejnej świątyni, jakich wiele było na naszej drodze. Zostaliśmy na długo, wsiąknęliśmy w tę wilgotność, w dym kadzidełek w mokrym powietrzu, w te kolory szczytu pory momiji, czyli przebarwiania się liści klonów. Mokra jesień trzymała nas jeszcze i potem, aż do pobliskiego parku. Zobaczcie zresztą sami.
Na Miyajimę docieramy o zmierzchu. To pora przypływu, więc brama torii stoi w morzu
W dzień wyjazdu mamy akurat odpływ
Wszędzie kolorowo. Dominują klony, bo to ich czas. Czas momiji
Początki Daisho-in sięgają IX wieku
W 806 roku mnich Kukai zatrzymał się na pobliskiej górze Misen, by oddać się religijnym praktykom. To jego uznaje się za fundatora świątyni
Jizo Bosatsu. Figurkom często zakłada się czerwone śliniaczki i czapki, jak maluchom. Rodzice, którzy stracili swoje potomstwo, opiekują się nimi tak, jakby były ich zmarłymi dziećmi
Prośby, życzenia, pragnienia. Wystarczy kupić, wypisać i powiesić
Nie widzę, nie słyszę, nie mówię nic złego. Są różne interpretacje tego przysłowia. Tę najpopularniejszą, która uczy, by nie krytykować innych i nie wytykać im błędów, przedstawiają zazwyczaj trzy mądre małpy. Tu jest inaczej
Przy wejściu do świątyni witają nas figurki buddyjskich mnichów. Jest ich tu aż 500
Są oni uczniami Shaka Nyorai. Tak nazywa się historycznego Buddę w Japonii
Mnisi siedzą w grupach „czapeczkowych”. Jest rząd czerwonych, żółtych, zielonych, fioletowych, dwukolorowych. Wełniane czapki zakłada się im w porze chłodnej
Każda z figurek ma swój oryginalny wyraz twarzy i pozę
Naczynie do obmycia się przed wejściem do świątyni
Czerwono. Ten kolor dominuje, nie tylko na klonach
Ozdobny łańcuch zamiast rynny. Woda kapie z jednego metalowego naczynia do kolejnego
A to już następny dzień. Po deszczowym przyszedł słoneczny
Odwiedziliśmy Daisho-in jeszcze raz. W świetle słońca świątynia nie zrobiła na nas już takiego wrażenia. Za to liście klonów rozbłysły
Przez pobliski park udaliśmy się na świętą górę Misen. Ale to już inna opowieść