Gírová (Girowa) to jedna z nazw zapisanych w mym komputerowym kajeciku wycieczkowych pomysłów, która realizacji doczekała się na samiuśkim początku czerwca. Był to jednocześnie wyjazd inaugurujący w tym roku wspólne rowerowanie z bratem mym, szwagrem również zwanym.
Początek w Jaworzynce, ale pogoda średnia
Już w tamtym roku odkryliśmy, że Beskid Śląsko-Morawski idealnie spełnia nasze rowerowe oczekiwania wycieczkowe. Są góry, jest sporo schronisk, w których można wychylić kufel pienistego i, co ważne, drogi asfaltowe, będące utrapieniem dla pieszych turystów, występują tu w dużej ilości, co znacznie ułatwia jazdę. Czegóż chcieć więcej? Może widoków od czasu do czasu, ale i te oczywiście się trafiają.
W drodze na Trójstyk
Po raz pierwszy rowerowo zawitaliśmy tu parę lat temu. Wyjazd pamiętamy do dziś, bo to w jego trakcie snuliśmy plany dotyczące azjatyckiej rowerowej włóczęgi. Wtedy, pełni pytań i wątpliwości, zastanawialiśmy się, co to będzie, jak to będzie i czy nasz szalony pomysł uda się zrealizować. Udało się i od powrotu zaczęliśmy znów tu zaglądać.
Trójstyk i zdemontowana kładka, a w tle obelisk po stronie słowackiej
Przy okazji dotarło do mnie, że i Czesi mają swój Beskid Śląski i że nie wszystko, co rozciąga się za górską granicą od Cieszyna po Jaworzynkę to Beskid Śląsko-Morawski. Słusznie powiadają, że człowiek uczy się całe życie.
Gírová jest w trakcie tej wycieczki celem głównym, ale nie jedynym. Startując z Jaworzynki, odwiedzamy ponownie Trójstyk, gdzie spotykają się granice Polski, Czech i Słowacji. W konsternację wprawia mnie brak kładki łączącej obelisk polski i czeski ze słowackim, którą pamiętam z dawnych lat. Została zdemontowana w 2016 roku i od tej pory okoliczni włodarze, wbrew zapewnieniom na tablicy informacyjnej, nie postarali się o nową. Ciekawe, co nie zagrało w dyplomacji…
Na Trójstyku. Słowacki, polski i czeski obelisk oraz faktyczny punkt graniczny w korycie rzeki
Przy Trójstyku sporo ludzi. Są rowerzyści, są zorganizowane wycieczki i jest sympatyczna knajpa! Sezonowy bar sprzedaje napoje i przekąski, więc bardzo szybko od startu zaliczamy pierwszą przerwę. To początek, więc można zaliczyć piwną dwunastkę. Trochę jeszcze popedałujemy, zdąży wywietrzeć.
Most Valy, który jest największym na Słowacji
W drodze do Hrčavy
Dalej toczymy się, już po czeskiej stronie, żółtym szlakiem w stronę wsi Hrčava (Herczawa). Po początkowym zjeździe czeka nas bardziej stromy odcinek przed samą miejscowością, za to z widokami na najwyższy most na Słowacji – Valy. We wsi, gdzie zachowało się jeszcze sporo drewnianych domów, zerkam na kościół św. Cyryla i Metodego oraz odwiedzam „Hospůdkę na Vyhlídce”. Tym razem nie dla trunków, ale dla rzeczonego widoku z niewielkiego tarasu przy knajpce.
Hrčava. W tle Ochodzita
Kościół w Hrčavie
Widoki z gospódki w Herczawie
W Hrčavie porzucamy żółty szlak i przerzucamy się na drogę rowerową nr 561 (i, oczywiście, dojazdową do wsi z Mostów u Jablunkova). Początkowo zjeżdżamy dość znacznie w dół, ale przed kolejną górką czas na przerwę. Na mapie wypatrzyłam krótki czerwony szlak prowadzący do pomnika ostatniego wilka w Beskidach. Szlak, mimo że krótki, jest chyba najbardziej wymagającym dzisiejszego dnia. Po ostatnich opadach leśna droga oferuje nam chlupiące błocko, a także powalone drzewa tarasujące wejście. I tak, taplając się w mazi, docieramy do pomnika. Hmm, szału nie ma… Z tyłu, do „nagrobka” poległego w 1914 roku wilka (padł od strzałów w trakcie polowania), „doczepiony” jest kamień graniczny Komory Cieszyńskiej (niem. Teschener Kammer).
Pomnik wilka, znak Komory Cieszyńskiej i moje uciorane buciory, z których jeden zakopał się w błocie, a drugi wpadł do wody
W trakcie powrotu zaliczam i wodę, i błoto, gdy pakuję się w wyjątkowo podmokłą część drogi. Tak to się poświęcałam dla ostatniego wilka.
Po wilczych odwiedzinach wsiadamy znów na rower i pniemy się na Markov, gdzie odbija zielony szlak prowadzący na Girovą przez przysiółek Bařiny. Gírová jest już w zasięgu ręki (pedała?), ale my jedziemy dalej. Znów w dół i znów w górę, do Polgrunia. Stamtąd kolejny szlak zielony wiedzie na Studeničné (Studeničný), my wybieramy jednak nieco dłuższą, za to asfaltową drogę, która doprowadza nas wprost pod schronisko.
Horská chata Studeničné, powstała pod koniec lat 70. XX wieku, wznosi się pod szczytem o tej samej nazwie na wysokości 712 metrów. Mimo że widoki oferuje szczątkowe, jest to przyjemne miejsce z bardzo miłą obsługą. Rozsiadamy się więc wygodnie na ławach na zewnątrz i zamawiamy smażony ser (i hermelin) oraz piwo. Po pochmurnym początku dnia wychodzi słońce i robi się naprawdę przyjemnie.
Horská chata Studeničné
Smažený sýr i hermelín
Przed nami jednak jeszcze Gírová, więc w końcu się zbieramy i ruszamy w jej kierunku czerwonym szlakiem pieszym. Mijamy kilka budynków przysiółka, studzienkę Nad Kubalankou i gigantyczne osuwisko, które powstało w maju 2010 roku po ulewnych deszczach.
Czerwonym szlakiem w stronę Girovej
Na jego krawędź można podejść wyraźną ścieżką od wiatki i tabliczki kierującej do źródełka, kawałek za węzłem szlaków Štipanka i samotnym domem u stóp Girowej. Osuwisko, długie na ponad kilometr, zajmuje powierzchnię 20 hektarów i jest wysokie na 25 metrów.
Studzienka Nad Kubalankou
Osuwisko z 2010 roku
Teren już powoli zarasta
Stąd już niedaleko do naszego celu i rzeczywiście wkrótce zza drzew wyłania się Horská chata Gírová, wybudowana w 1932 roku staraniem Klubu Czechosłowackich Turystów. Przed wojną krótko zarządzało nią Towarzystwo Tatrzańskie, a w trakcie wojny Beskidenverein. Chłopacy zamawiają tu kofolę, a ja idę na szczyt Girovej. Nieco okrężną drogą.
Horská chata Gírová
A przed schroniskiem enty
Spod schroniska stroma ścieżka wiedzie na sam wierzchołek. Zamierzam nią schodzić, a na razie udaję się w kierunku Czarciego Młyna (Čertovy mlýny), grupy wychodni skalnych i jaskiń u podnóża Girovej. Miejsce ma, a jakże!, swoje legendy związane z ukrytymi tu skarbami zbójców. Samą nazwę szczytu łączy się także z jednym z nich, zbójnikiem Juraszką lub z bacą Jurą, który ze zbójami prowadził wojny.
Čertovy mlýny
Niezły klimat tu panuje…
A z prześwitów co nieco widać
Z samego wierzchołka Girovej widok jest taki
Za Diablimi Młynami dochodzę do ścieżki prowadzącej na szczyt spod wspomnianego już samotnego domu za Štipanką. Zza drzew można dostrzec skrawki panoram, choć Gírová, mierząca 840 m n.p.m, oferuje dziś widoki praktycznie tylko w stronę południa, a i te mocno ograniczone rosnącymi tu iglakami. Przejrzystość tego dnia nie jest oszałamiająca, wyłapuję jednak, poza mostem Valy i górami Beskidu Żywieckiego, szczyty Małej Fatry – Wielki Rozsutec, Stoh i Krywań.
W dole schronisko
Ze szczytu ścieżką schodzę już wprost pod schronisko, skąd ruszamy na ostatni etap naszej rowerowej wycieczki. Nadal trzymamy się czerwonych znaków, które doprowadzają nas do Komorowskiego Gronia (Komorovský Grúň). Kolejny to przysiółek na naszej drodze i kolejne fragmentaryczne widoki możemy z niego podziwiać, tym razem również w kierunku północnym, na polski Beskid Śląski.
W drodze na Komorovský Grúň
Komorovský Grúň
Gírová już za nami
Tu też zmieniamy kolor szlaku na żółty i zaczynamy przyjemny zjazd – przez przysiółek Na Dílku wprost do granicy Jaworzynka – Łupienie. To zdecydowanie najprzyjemniejszy fragment naszej dzisiejszej wycieczki.
Przed samą granicą zaczyna robić się widokowo
Sporo domów, ale jakoś tu pasują
Ochodzita
Zrobiło się słonecznie, przejrzyście i, mimo licznych zabudowań, bardzo widokowo. Jakoś w tym miejscu te wszystkie domy mi nie przeszkadzają. Po drodze obserwuję jeszcze ludzką orkę – kilku mężczyzn wyznacza grządki, ciągnąc za sobą pług.
Tu zaczyna się Polska, więc skręcamy na górkę
Most Valy w szerszej perspektywie
Zielonym szlakiem przez Wawrzacze i Łupienie dojeżdżamy do kościoła w Jaworzynce i parkingu. Mimo krótkiej kilometrażowo wycieczki jesteśmy bardzo zadowoleni, a brat stwierdza nawet, że ze wszystkich zaplanowanych przeze mnie rowerowych wyjazdów ten był najlepszy.
Lokalne, ale bardzo przyjemne widoki
Postawili te nowe słupy na granicy, że aż kują po oczach, ale mostu już nie potrafili… Ot, polityka. Czesi przynajmniej wybudowali bufet, to też dość świeża sprawa.
Pisząc słupy, masz na myśli obeliski?