O Strażovie, którego miało nie być
Szlak na Strážov z Čičman jest krótkim i chyba najbardziej popularnym wariantem dojścia na ten najwyższy szczyt Gór Strażowskich. Właściwie to jesienią miało nas na nim nie być.
Po deszczowej majówce spędzonej w tych rejonach, gdy cudem wyrwaliśmy aurze dwa w miarę pogodne dni (na trzeci zabrakło już jej sił), postanowiliśmy wrócić tu kolorową jesienią. Góry Strażowskie, choć niezbyt znane i popularne w Polsce, warte są choć krótkich odwiedzin. Są tu piękne, rozległe hale, ciekawe widoki ze stromych wierzchołków, dorodne bukowe lasy, wapienne szczyty – słowem: kwintesencja „słowackości” w najlepszym jej górskim wydaniu. Już w maju upatrzyłam sobie zatem jeszcze jeden szlak, smakowicie na mapie wyglądający. Punktem startu/mety okazały się Čičmany, a że szlak okazał się niezbyt długi, warto było go nieco rozciągnąć. Padło na Strážov z Čičman jako dodatek do głównego dania, czyli przejścia na Fačkovské sedlo (o tym kiedyś).
Szczyt ten zdobywaliśmy w maju ze Zliechova, więc wariant wyjścia na Strážov z Čičman kusił, bo poza krótkim podejściem na sam wierzchołek, nie dublowaliśmy w ogóle poprzedniego szlaku. Tę krótką pętelkę chcieliśmy zrobić na koniec dnia, ale wycieczka ułożyła się nam inaczej.
Wschód, zimowity i Azjata
Na Fačkovské sedlo docieramy wieczorem, po odwiedzeniu najbardziej znanej części Gór Strażowskich, czyli Sulovskich Skał. Swoim zwyczajem rano zwlekam się na wschód słońca, choć tym razem muszę obejść się ze smakiem, bo słońce wcale nie zamierza tak wcześnie dziś się pokazać. Upatruję sobie miejscówkę na łąkach nad przełęczą, czekam uparcie, ale w końcu muszę się poddać. Wtedy jeszcze nie wiem, że dziś sobie to jeszcze odbiję, w innym czasie i w innym miejscu. Porażkę wschodową łagodzą kwitnące bujnie na łąkach zimowity. Jeszcze skulone po nocy, pokrzywione i kryjące się wśród traw, ale dające mi namiastkę wiosennej „krokusowatości”, która któryś rok z rzędu się nie udała. Skoro nie było krokusów, są przynajmniej zimowity. Kto się nie zna, nie odróżni (kolejnego dnia na szlaku usłyszymy, że przyroda szaleje, skoro w październiku kwitną krokusy).
Fačkovské sedlo i wschód bez słońca
Góry w pierwszych promieniach
W środku Homôľka, czyli już Góry Strażowskie
Za plecami Kľak w porannym fochu
Gdy otaczające przełęcz szczyty zaczynają się podświetlać, a uparte słońce dalej nie jest widoczne, nic już tu po mnie. Wracam, jest śniadanie, kawa, a potem polowanie. Na autostop. Autobusy jakieś co prawda jeżdżą, ale na najbliższy musimy trochę poczekać. I tak zwiózłby nas tylko na odbicie do Čičman, gdzie czekałaby nas przesiadka.
Kľak pośniadaniowy. Robi się pogoda
Jak na złość nikt nie chce się zatrzymać, a czas leci nieubłaganie. I tak wiemy, że część szlaku pokonamy już w ciemnościach, ale fajnie byłoby, gdyby ta część była jak najkrótsza. W końcu lituje się nad nami jakiś Azjata na czeskich blachach. Wyjeżdżając z parkingu, wymusza pierwszeństwo, ale przynajmniej zatrzymuje się nam i zwozi w dół. Jego angielski trudno nam zrozumieć, ale dowiadujemy się przynajmniej, że pracuje w czeskiej fabryce Kii i zwiedza sobie obecnie Słowację.
Zimowity spotykamy dziś często
Z drugim stopem nie mamy za to problemu. Bardzo szybko zatrzymuje się nam parka, która też wybiera się na Strażov. Chłopak opowiada, jak to zimą przedzierali się w pełnym śniegu na szczyt. Było ponoć pięknie.
Za mostkiem w dolinę, czyli żółty szlak na sedlo Samostrel
Zgodnie z sugestią uczynni Słowacy wysadzają nas na drodze przed wsią. Do samego centrum nie ma sensu dojeżdżać, bo i tak musielibyśmy się wracać asfaltem aż do skrętu w boczną dolinę. Zaoszczędzamy nudnego człapania drogą i za żółtymi znakami skręcamy w leśną ścieżkę.
Strážov z Čičman
Na Strážov z Čičman prowadzi czerwony szlak i to nim zawędrujemy tam najszybciej.
My wybieramy jednak nieco okrężną drogę: na sedlo Samostrel za żółtymi znakami, a potem przez Vrábľovą i Černý vrch (znaki zielone) do szlaku czerwonego i Lúki pod Strážovom, skąd na szczyt Strażova jest już tylko krótkie podejście.
Aż do Łąki pod Strażovem idzie się przeważnie lasem, zdobywając strome niewielkie kopczyki i równie stromo schodząc w dół, by pokonać kolejne wzniesienie (szczególnie na odcinku Vrábľová i Čierny vrch). Widoki są nieliczne, ale sam jesienny las na tyle przyjemny, że wędruje się dobrze, choć kolana nieco odczuwają nachylenie.
Za sedlem Samostrel robi się na moment widokowo
Kľak jest daleko. To na parking pod tym szczytem musimy dziś dojść
Między Vrábľovą i Čiernym vrchem
Pierwszym charakterystycznym punktem na trasie jest sedlo Samostrel z kolorowym krzyżem i wiatą, w której można by przenocować. Szczyty Vrábľovej i Čiernego vrchu, choć oznaczone, nie są szczególnie wybitne i całkowicie zarośnięte lasem. Jest za to zupełnie pusto, a pierwszych turystów spotykamy dopiero po dojściu do czerwonego szlaku prowadzącego na Strážov z Čičman. Kamieniste (i śliskie) podejście wyprowadza nas na łąkę pod szczytem z kolejnymi okazami zimowitów. Po przejściu niewielkiego lasku wychodzimy na rozległą halę z widokami na luczańską część Małej Fatry i charakterystycznym „zębem” Klaka, pod którym, na parkingu, spaliśmy tej nocy. To tu rozsiądziemy się po zejściu ze Strażova.
Na Strażovie jest słonecznie, pogoda inna niż poprzednim razem, gdy ciemne chmury „robiły” klimat nad górami. Jednak choć jest już połowa października, tegoroczna jesień nie jest tak dorodna jak poprzednie. W krajobrazie brak wyrazistej czerwieni, za to dominuje żółć, w różnych kolorach i odcieniach.
Złota, pomarańczy i bladych brązów jest pod dostatkiem, więc nie ma co kręcić nosem. Jak ostatnio robię myk w las, by podejść nad krawędź z widokiem na przecinające się w dole nitki drogi. Potem kolejny myk pod krzyż, trochę westchnień, że znów nie ma idealnej przejrzystości, a pojawił się za to smog (tu też??) i już schodzimy na papu na łąki.
Ostatnim razem, w maju, porządnie tu zmarzliśmy, gdy wysmagał nas zimny jeszcze wiosenny wiatr. Teraz jest sielankowo.
Čičmany: motory i kolory
Ze szczytu aż do wioski wiódł nas będzie teraz czerwony szlak. Do połączenia z zielonym jest kamieniście, a potem dość stromo. Przyjemnie i widokowo robi się przy dojściu do niewielkiego przysiółka z kapliczką i pojedynczymi zabudowaniami.
Szkoda, że odcinek szutrówką jest tak krótki i niedługo docieramy do drogi, która zaprowadzi nas do centrum Čičman. Sam asfalt nie byłby niczym złym, gorszym są samochody rozwijające tu (bo już za wsią) zawrotną prędkość. I motory pierdzące nam ciągle za uszami. Jest ich dużo, już wcześniej, schodząc z gór, słyszeliśmy ciągłe wycie silników. Droga z Čičman do Zliechova (swoją drogą, kusi mnie bardzo, bo wydaje się bardzo widokowa) jest widocznie jedną z tych bardziej popularnych dla dwukołowców na silniku.
Przy „obwodnicy” Čičman
Javorinka z Čičman
Za „obwodnicą”, czyli drogą górą omijającą wieś, jest nieco lepiej. Pojawiają się pierwsze tradycyjne domy i dwa kolory: ciemny brąz i biel. Drewniane chałupy zdobione bogato wzorami z wapienia lub glinki oglądaliśmy już kiedyś, wracając z majówki w górach Trybecz i Hroński Inowiec. Teraz, w słońcu, podziwiamy tylko część z nich, docierając w pobliże kościoła, gdzie czerwone znaki wyznaczą drugą część naszej wędrówki.
Malowane domy w Čičmanach
Większość tradycyjnych domów, w tym Dom Radena, gdzie mieści się obecnie muzeum, jest w dalszej części wsi, której na pewno warto poświęcić nieco więcej czasu. Na nas czekają jednak nadal góry, a szlakowskazy są bezlitosne: na Fačkovské sedlo jeszcze trzy i pół godziny.
Mapa naszej trasy pod linkiem.
Widzę, że wylądowaliśmy jesienią na tym samym szczycie, tyle że ja byłem miesiąc wcześniej i szedłem „skrótem”, czyli stromo w górę czerwonym szlakiem. Widzę, że pojęcie „słowackości” się spodobało, hehe.
My tym „skrótem” schodziliśmy. Tak, górska „słowackość” jak najbardziej pasuje jako określenie do tego typu gór, gdzie, według „mego” nazewnictwa, jest duużo przestrzeni!