Zapowiada się słoneczny czwartek, jedyny pogodny dzień w trakcie zimowego pobytu w Bieszczadach. To Tłusty Czwartek. I czwartek z minorowymi nastrojami, gdyż rano dowiadujemy się o rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Staramy się jednak oderwać od niewesołej rzeczywistości i wykorzystać dzień jak najlepiej, bo jutro powrót do domu. Dziś będzie Połonina Wetlińska, może Smerek, może zachód słońca. Zobaczymy, jak się nam tam wyżej poukłada.
Na Przełęczy Wyżnej robimy przetasowanie, rozstawiamy samochody i zaopatrujemy się w pączki. Takim oto słodkim akcentem rozpoczyna się dzisiejsza wędrówka.
Jest słonecznie i ciepło. Na razie wystarczy towarzystwo swetra, by czuć się komfortowo.
Brakuje oblepionych szronem drzew, ale coś za coś. Możemy zaliczać słoneczne kąpiele bez chuchania w dłonie.
Żółty szlak z Przełęczy Wyżnej to najszybsza opcja dostania się na grań. Obecnie jego przebieg jest nieco zmieniony ze względu na remont (a właściwie budowę) schroniska, którym może poszczycić się Połonina Wetlińska. Chatka Puchatka jest jedynym bieszczadzkim schroniskiem usytuowanym na połoninach. Jest też najwyżej położonym obiektem noclegowym w tych górach.
Wychodzimy na grań. Zaczyna wiać, więc koniec z minimalistycznym odzieniem. Czas założyć kurtki.
Udało nam się oderwać od rzeczywistości, choć wzrok ucieka w stronę Ukrainy.
Na niebie nie ma żadnej chmurki. Jak to możliwe? Poprzednie dni nauczyły nas przecież, że Bieszczady są kapryśne.
Już wkrótce naszym oczom ukazuje się budynek nowego schroniska. A przed nami cała Połonina Wetlińska ze swą zimową pustką.
W dole dwa szałasy, które na czas remontu Chatki Puchatka przejęły rolę bufetu.
Do schroniska biegnie wyraźna ścieżka. To tu wiedzie szlak? Przecież miał omijać plac budowy… Jednak żadnych zakazów od tej strony nie ma! Dopiero potem doczytuję na stronie parku prośbę, by pod schronisko nie podchodzić.
Teraz nie bardzo wiemy, czy już można podejść pod budynek, dlatego, dla świętego spokoju, używamy magicznych zoomów, by go sfocić „z daleka”;).
Rozbiórka starej Chatki Puchatka wzbudziła wiele kontrowersji. Znałam ją, choć nigdy tam nie nocowałam i nigdy nie odwiedziłam jej zimą. Ta nowa nie prezentuje się jednak źle, a śnieg oblepia ją tak samo jak poprzednią.
Połonina Wetlińska niesie na swym grzbiecie Główny Szlak Beskidzki. Od tej pory będziemy poruszać się jego śladem, za czerwonymi znaczkami.
Szałasy zostają w tyle. Za to coraz bardziej zaczyna wiać.
Śnieg jeszcze trzyma się na krzewach malowniczymi bałwanami, które urozmaicają krajobraz.
Niektóre nadają się do leżenia i siedzenia.
Poza tym biel i pustka. Połonina Wetlińska to zimą śnieżna pustynia.
Na trawersie Roha malutka ludzka istota.
Za plecami Połonina Caryńska, gniazdo Tarnicy i, po prawej, Rawki.
Przed nami Smerek, który podziwiamy z Osadzkiego Wierchu.
Osadzki Wierch to drugi co do wysokości wierzchołek Połoniny Wetlińskiej. Najwyższy, Roh, nie jest dostępny szlakiem turystycznym.
Rzut oka na niedostępny Roh.
Grzejemy pychole w słońcu.
Wiatr się wzmaga, ale to jeszcze nie to, co nas czeka.
Szare Berdo, a za nim, ukryta, Przełęcz Orłowicza.
Za nami Roh i Osadzki Wierch. W tamtą stronę zmierzają na skiturach młodzi żołnierze z całym wyposażeniem na plecach. Dziś mają już kilkadziesiąt kilometrów w nogach.
Wetlińska trójca: Roh, Osadzki Wierch, Hnatowe Berdo.
Słońce coraz niżej, więc jest szansa na zachód na Smereku.
Ale zapomniałam o najważniejszym! Znowu wieje! Może nie aż tak jak na Tarnicy parę dni wcześniej, ale mocno. Dzięki słońcu wrażenia z wędrówki są zupełnie inne, co nie znaczy, że nie dmucha. Bo dmucha konkretnie!
Wiatr przewiewa śnieg z jednej strony ścieżki na drugą, marszcząc białą powierzchnię połoniny.
Nakręciłam nawet poglądowy filmik, bo warunki były… ciekawe. Mistrzem kamery nie jestem, ale ważne, że „produkcja” oddaje klimat.
Za nami spokojniej. Zaczyna się pora dnia z miłym dla oka światłem.
Smerek góruje nad Przełęczą Orłowicza. Tu znów czas na decyzję i podział grupy na dwie części: jedni schodzą w stronę schronu poniżej przełęczy, drudzy atakują Smerek, licząc na zachód słońca.
Nietrudno zgadnąć, którą opcję wybieram. Nadal duje i wieje, trzeba walczyć z wiatrem, by przeć do przodu.
Ale robi się uroczo. Z tyłu cała Połonina Wetlińska jak na dłoni.
Z przodu – walka.
Smerek coraz bliżej.
Słońce coraz niżej.
Ale zachód jakiś taki mglisty.
Za to gdy już schodzimy, na niebie zaczyna robić się ciekawie.
Pastelowo nad Smerekiem.
Kolorowo nad pasmem granicznym. Pięknie się zrobiło. Falujące chmurki dodały smaczku temu zachodowi.
Doganiamy szybko ekipę, która czeka na nas w wiacie. Teraz tylko szybkie zejście do Wetliny, ostatnia posiadówka u Pawła Nie Całkiem Świętego w Smereku i ostatnia wieczornica w naszej hotelowej świetlicy.
A kolejnego dnia wracamy. Zatrzymując się na śnieżyce w Dwerniczku i ciacho w „Słodkim Domku” u Szulca w Lesku (ponoć kultowe miejsce). To też powrót do rzeczywistości, którą sygnalizują gigantyczne kolejki na stacjach benzynowych na naszej drodze. Trwa drugi dzień wojny w Ukrainie.
Śląsk wita nas pięknym, krwistym zachodem słońca. Ale pod powiekami ciągle biel połonin. Mimo niezbyt udanej zimy to był piękny czas.
Miałem nockę, schodzę do ekipy od przebudowy, a oni do mnie, że się zaczęło…to był ciężki dzień psychicznie, oj nie chciałbym być na wyjeździe wtedy…(a w sumie w tym okresie przeważnie biorę urlop – dwa lata temu zimę znaleźliśmy w Pieninach).
Co do wiatru, to nieźle duło! A i zdjęcia fajne, te ze zbliżenia na te tumany. Chatka nowa, rzeczywiście nie taka zła 😉
No tak, wesoło nie było, ale (nie wiem, czy dobrze, czy źle) na górze udało się zapomnieć… Może temu służą góry, by na chwilę choć oderwać się od codzienności? Wiatr rzeczywiście nieźle dawał, szczególnie przy podejściu na Smerek trzeba było uważać. Ale za to fajne efekty się robiły.
Tak, dla mnie góry, to oderwanie się od codzienności. Na ostatniej wycieczce właśnie chciałem na chwilę zapomnieć, odciąć się od wiadomości zza wschodniej granicy. Po prostu trzeba czasem odpocząć…
Schronisko w śnieżnej szacie wygląda nieźle, ale ciekaw jestem jak będzie, gdy się „odsłoni”… Ja i tak jestem sceptyczny, ale głównie chodzi o kwestię nocowania tam.
Wiem, pewnie dawnego klimatu nic nie zastąpi. Ale wszystko się zmienia, także turystyka noclegowa i na to nic nie poradzimy. Szkoda mi, że nie nocowałam tam za chatkowania Lutka Pińczuka, musiało być wyjątkowo. No cóż, trzeba mieć nadzieję, że nowy kształt chatki nie zabije dawnego klimatu. A jak tak, to zawsze można tam przybyć poza sezonem.
Tak jak już pisałem – to nie tyle o kształt chodzi, tylko o to, co tam potem zastaniemy…
Ładne zdjęcia z wyprawy
Dziękuję!