Góry Kysuckie (Góry Kisuckie) to pasmo na Słowacji graniczące z Magurą Orawską, Jawornikami, Beskidami Kysuckimi i Małą Fatrą. Znajduje się stosunkowo niedaleko Polski, ale wycieczkowo przegrywa w przedbiegach z bardziej popularnymi sąsiadami. Jeśli już ktoś wybiera się w okolice Terchovej, to po to, by eksplorować szlaki Małej Fatry. A przecież ta miejscowość jest świetną bazą wypadową na Pupov – najwyższy szczyt Gór Kysuckich.
Tym razem postanowiliśmy go zdobyć w trakcie krótkiego trzydniowego urlopu na Słowacji. Każdego dnia mieliśmy w planie inne pasmo górskie, a zaczęliśmy właśnie od wycieczki na Pupov.
Z domu wyjeżdżamy dość późno, ale dojazd idzie nam sprawnie. Mijamy tłoczną Terchovą, machających na nas parkingowych u wlotu Janosikowych Dierów, by zaparkować trochę dalej za Białym Potokiem. Tam, gdzie zielony szlak opuszcza główną drogę, znajduje się niewielki plac, na którym można zostawić samochód.
Zanim jednak wyruszymy na Pupov, minie trochę czasu. Trzeba się zregenerować, wypić zasłużoną kawę, uciąć drzemkę. Ostatnio nigdzie nam się nie spieszy, a wycieczki pierwszego dojazdowego dnia celowo planuję tak, by były krótkie. Dziś też czeka nas niewiele ponad 10 kilometrów dreptania.
Zielony szlak prowadzi nas w górę asfaltem do przysiółka Huličarovci. To tu groźne trawy zjadają samochody.
Huličarovci
Mijamy kolejne domy, by wreszcie wyjść na łąki za przysiółkiem. Zachwycające łąki! Mimo suszy pełno na nich różnobarwnych kwiatów. U nas to już rzadki widok. I tylko szkoda, że trzeba jechać aż na Słowację, by poczuć zapach letnich ukwieconych łąk…
Pogoda, zgodnie z prognozami, jest mało konkretna. Pochmurne blade niebo i brak światła nie pozwalają w pełni cieszyć się widokami. A te są bardzo przyjemne!
Skoro jesteśmy naprzeciwko Małej Fatry, to w panoramach będzie królować ona.
Widok na oba Rozsutce, Stoh i fragment głównej grani będzie naszym dzisiejszym towarzyszem.
Zielony szlak wiedzie nas w dużej mierze przez łąki. Po prawej rozciąga się Pupov, wydłużony grzbiet o trzech wierzchołkach. Ambitnie chcemy dziś zdobyć każdy z nich.
Kolejna łąka, kolejny ukłon w stronę Małej Fatry.
Ale skoro jesteśmy w Górach Kysuckich, czas pokazać, jak wyglądają. Oto Mravečník i jego kysuccy sąsiedzi.
Po przyjemnej i widokowej wędrówce dochodzimy na Poľany, gdzie do naszego szlaku dołącza żółty. Stąd można bezpośrednio wyjść nim na Pupov, my jednak konsekwentnie trzymamy się zielonych znaków.
Choć to czerwiec, kwitną już lipy. Wystarczy postać chwilę pod lipowym drzewem, by usłyszeć buczenie setek pszczół uwijających się przy robocie. Dźwięki, zapachy, kolory wczesnego lata otaczają nas zewsząd. Przydałoby się też coś na smak.
I trafi się zaraz, niespodziewanie. Po minięciu przysiółka Smrekovci skręcamy na żółty szlak w stronę osady Jánošíkovci. Nazwa coś Wam mówi? I słusznie. To tu, w przysiółku Terchovej, urodził się legendarny zbójnik Juraj Jánošík. Czarny dom po prawej na poniższym zdjęciu zwany jest Janosikowym domem.
Faktyczne miejsce jego narodzin znajduje się jednak dalej. Dziś żadnego budynku tu nie ma, a na pustej łączce stoi pamiątkowy kamień poświęcony Janosikowi. O to, czy był bohaterem, czy pospolitym rabusiem, nie będziemy się spierać. Mimo krótkiej zbójeckiej „kariery” udało mu się przejść do historii i słowackiego (i nie tylko) folkloru.
Sam przysiółek, jak i poprzedni, jest bardzo malowniczy, pełen starych drewnianych chat stojących bardzo blisko siebie. Niektóre są odnowione, inne chylą się już ku ziemi. We wspomnianym wcześniej Janosikowym domu mieści się poświęcona mu wystawa. Ekspozycję można zwiedzać po ówczesnym zgłoszeniu, teraz jest zamknięta.
Ale wróćmy do słowackich smaków. W jednym z pierwszych domów przysiółka mieści się niewielki bar. Serwuje zimne piwo, z czego nie omieszkamy oczywiście skorzystać przy tym parnym dniu. Trzeba się przecież wzmocnić przed czekającą nas wspinaczką na Pupov.
Po słusznej przerwie ruszamy dalej. Przy jednym z ostatnich domów czeka na zimę ciekawy skuter-samoróbka.
Trochę zimowej ochłody w sumie by się przydało, bo zaczynamy konkretne podejście na najniższy wierzchołek Pupova. Znów czekają nas piękne łąki pełne, tym razem, storczyków. Trafia się i zerwa kulista, której nie spodziewałam się w tych górach.
Storczyki: gółka długoostrogowa i kukułka plamista
Podkolan biały
Czerwiec – czas dzwonków
Łąki skąpane w kwieciu kąpią się też w słońcu, dlatego z ulgą witamy zalesione fragmenty szlaku.
Wreszcie jest on – Pupov! Najniższy wierzchołek wznosi się na wysokość 1044 metrów. Jest jedynym, na który prowadzi znakowany szlak.
Widoki i przejrzystość nie powalają, ale reporterska dokładność każe mi pokazać, co ze szczytu można zobaczyć.
Główny grzbiet fatrzański ukrywa się za zarastającą szczyt roślinnością.
Parę kroków w bok i są oni. Nierozłączni w panoramach, choć bynajmniej nie bracia bliźniacy – Veľký Rozsutec i Stoh.
Ląduję pupą na Pupovie.
Słońce grzeje, a nas ciągnie dalej. Cofamy się nieco w dół, by odnaleźć niepozorną ścieżkę biegnącą na kolejne Pupovy. Na początku jest tak zarośnięta, że tracę nadzieję na powodzenie tej misji. Maliniska, chaszcze, wiatrołomy, a my w krótkich spodenkach. Jak tu przebyć w takich warunkach dwa kilometry dzielące nas od najwyższego wierzchołka? Na szczęście wkrótce ścieżka się poszerza, panoramy również. Witajcie, wyrębiska!
Gdy po prawej wyrasta szałas, droga staje się niemal leśną autostradą. Przed nami pozbawiony drzew Pupov „średni”, który mierzy 1059 metrów. Jego wierzchołek kryje się gdzieś wśród ściętych drzew, traw i ogólnego chaosu po wyrębie.
Drzew nie ma. Witaj, Mała Fatro!
Łyso, więc w drugą stronę też mamy widoki.
W rudych bajorkach ukrywają się żaby, kijanki i dwa zaskrońce. Kto je znajdzie na poniższym zdjęciu?
Parzydło leśne pokazuje łapskiem, gdzie jest Mały Rozsutec.
A i na niebie zaczyna się coś dziać i bezbarwna zawiesina ustępuje miejsca obłoczkom.
Zaczyna się najprzyjemniejszy odcinek podejścia na najwyższy wierzchołek Pupova. Tu lasu jeszcze nie wycięto i wędrujemy cienistą ścieżką pośród chłodu, zieleni i żółci jaskrów.
Pięknie tu!
Nie na długo. Proszę państwa, oto Pupov – całe 1096 metrów!
Jeszcze kilka lat temu wierzchołek ukryty był w lesie. Dziś niewiele z niego zostało.
Brak też tabliczki szczytowej, a drewniany rogacz, na którym wisiała, leży gdzieś wśród ściętych gałęzi. Za to z drugiej strony przypatruje nam się Mała Fatra i dwa nałożone na siebie Rozsutce.
To mój kolejny szczyt do Korony Gór Słowacji, więc i o zdjęcie proszę.
Trzeba schodzić, nic tu po nas. Trochę ścieżką, trochę na rympał dochodzimy do leśnej drogi i zaczynamy wędrówkę w dół. Na kolejnym zakręcie trafia się nawet ławka, zatem konsumpcję zabranego prowiantu czas zacząć.
Ścieżka sprowadza nas w końcu do szlaku rowerowego w miejscu zwanym Demkovská.
To nim się teraz będziemy poruszać, by dojść do przysiółka Ploštiny. Widoki już znamy, ale zmieniło się światło i Mała Fatra znów przyciąga wzrok.
Przysiółek Ploštiny to znów kilka drewnianych chat zaglądających sobie w okna.
Pomiędzy nimi biegnie dróżka. Starszy mężczyzna kosi kosą trawę, jest swojsko, sielsko, jak za dawnych lat. No prawie… Chyba każda chałupa zaopatrzona jest w nowoczesną kamerę. Sielskość pod kontrolą.
Mieszkańcy widoki mają przednie.
To tu opuszczamy szlak rowerowy i ścieżkami kierujemy się do znanego nam już przysiółka – Huličarovci. Wkrótce docieramy do zielonych znaczków, by zejść za nimi w stronę parkingu.
A na parkingu czas na regenerację przed szukaniem noclegu. Otwieramy wszystkie drzwi i pakujemy się do wnętrza Fordzia. Półleżąc, półsiedząc planujemy wieczór, gdy nagle w otwartych tylnych drzwiach staje… policjant! Fakt, jakieś auto przejechało koło nas, ale nie zwracaliśmy na nie uwagi. Pan władza wytłumaczył nam, że widząc otwarty samochód, chciał sprawdzić, co się dzieje. Bo nas, właścicieli, nie mógł przecież zobaczyć. Pouśmiechaliśmy się do siebie, wytłumaczyliśmy, że wietrzymy i tak zakończyło się spotkanie ze słowacką drogówką. Tym razem baaardzo miło!
A nocleg udaje się nam znaleźć w miarę szybko i przyjemnie przy drodze prowadzącej do jednego z przysiółków Zazrivej. Choć to boczna, ślepa droga, jest wyjątkowo ruchliwa, ale nam to nie przeszkadza. Poza latarnią, która nie wiadomo po co oświetla pustą dolinę, wszystko jest na piątkę. Zasypiamy, gdy deszcz bębni o dach Fordzia. Jutro nowy dzień i kolejne pasmo do zdobycia.
Czasami dobrze jest odbić na pasma mniej popularne, czego dowodem jest niniejsza relacja. Pokazałaś fajny zakątek. Ten szałas jest zdatny na nocleg? No i jak sytuacja z kleszczami?
Szałas jest zdatny. W środku prawie pusto, jakaś jedna ława, tak jakby dopiero go budowali. Kleszczy nie stwierdzono – może kwestia szczęścia tym razem, a może mniej bacznego sprawdzania :).
Chatka wygląda przednie 🙂 Warto by było się tam zakręcić w tej okolicy.
Ja bym powiedział, pewnie niepopularnie, że po wycince ten szczyt zyskał na atrakcyjności, bo otwarły się widoki na okolicę.
Każdy kij ma dwa końce. Kosztem lasu mamy widoki, rzeczywiście. A szałas kusi niejednego 🙂
Łąki przecudne! Jak i ten odcinek w lesie na główny wierzchołek, no bajeczny! Nawet szkoda tego wyciętego lasu…mimo, że są lepsze widoki.
Lasu zawsze szkoda. Teren po wyrębie to zawsze armageddon. Łąki, mimo średniej pogody na początku, też mnie zachwyciły, a ten odcinek w lesie – bajka! Niby taki zwykły, a w skwarny dzień chłodził nas i dostarczał wrażeń widokowych.