Barutka to niewielkie wzniesienie (614 m n.p.m., choć spotkałam się też na mapach z wysokością 622 m), które znajduje się w pobliżu Przełęczy Rychwałdzkiej w Beskidzie Małym. Trudno stwierdzić, do jakiego pasma należy ta górka. Podobnie jak pobliska główna część Czeretników, zaliczana bywa do Beskidu Makowskiego. Właściwą regionalizację zostawmy jednak ekspertom, by skupić się na urokach wiosennej rowerowej wycieczki w tych okolicach.
Samochód zostawiamy na obszernym parkingu przy kościele i od razu ruszamy stromym podjazdem pod górę.
Przed nami Przełęcz Rychwałdzka oddzielająca Rychwałdek od Rychwałdu. Na przełęczy skręcamy w wąską drogę, która wkrótce przechodzi w szutrową. Przed nami Barutka.
Wjeżdżamy w las. Ścieżka jest przyzwoitej jakości, więc nie męczy. Osiągamy najwyższy punkt, ale czy to faktyczna Barutka? Nieliczne relacje internetowe mówią o widokowej polanie na szczycie, a tu nie ma nic.
Ruszamy więc dalej, tym razem w dół. Potem znów jest trochę pod górkę i na tyle stromo, by zejść z rowerów. Z nielicznych prześwitów i zarośniętych polanek otwierają się widoki na północ, ale prawdziwej, rozległej polany brak.
Pojawia się dopiero wtedy, gdy Barutka jest już dawno za naszymi plecami. Za to od razu robi się widokowo.
Po wyjeździe z lasu szutrowa droga na Ostry Groń jest już tylko przyjemnością.
Z lewej – zieloniutki Beskid Mały.
Przed nami Ostry Groń z krzyżem, kapliczką, przekaźnikiem i końską knajpą poniżej.
Mniszkowe łąki, symbol majowej wiosny, jeszcze się trzymają.
Szkoda, że akurat tu pogoda się psuje. Za plecami Beskid Śląski i Jezioro Żywieckie z białymi żaglówkami na swej tafli.
Zjeżdżamy w dół do kapliczki ze spiczastym dachem. W środku pogarbiony Chrystus.
A potem droga dalej pięknie prowadzi nas w dół. W wilgotnych rowach kwitną kaczeńce żółte od pyłków, przykurzone. Widać, że dawno nie padało.
Podjeżdżam w pobliże sanktuarium Jasna Górka, ale konkretniejsze zwiedzanie zostawiam sobie na kiedyś. Panoramy spod świątyni są za to całkiem przyjemne.
Zbliżamy się do Ślemienia. Jest sporo zabudowy, która jednak wtapia się w zieleń łagodnych wzgórz. Podoba mi się tu.
Chrystus zmienił strój, ale nadal ma ciężko. To kolejny ludowy świątek w tej okolicy.
Z rynku w Ślemieniu skręcamy w ulicę Widokową. Nazwa zobowiązuje, więc to bardzo przyjemny odcinek trasy.
Zielone polanki, niewielkie domki, sielanka.
Sielanka? Nie do końca. Przecież wjeżdżamy na grzbiet Czeretników. Jest więc ostro.
Mija nas parka na elektrykach. Musimy być niezłymi frajerami, gdy tak męczymy się pod górę.
Ale jest ładnie. Im wyżej, tym więcej letniskowych domków. I same śląskie blachy. Chyba z pół Śląska zjechało się tu na weekend.
Dojeżdżamy do żółtego szlaku w pobliżu szczytu Ubocz, prawie ciągle asfaltem. Z tą stromizną szuter byłby zabójstwem.
Przejazd żółtym szlakiem przez Pasmo Pewelskie to już pestka, choć i tu czasem trzeba mocniej docisnąć pedały.
Mijamy kolejne widokowe polanki, ale ja zmierzam do tej jednej, mojej ulubionej.
Wreszcie jest. Garlejów Groń i moja ulubiona miejscówka. Z widokiem na Babią Górę, Pilsko, Romankę.
Jest zielono, ale potwornie sucho. A łąkę kiedyś porośniętą mniszkami rozryły dziki. Mleczów jak na lekarstwo.
Białych drzewek, które pamiętam z wczesnowiosennej wizyty tutaj, też już nie ma. Wiosna wkroczyła w swą bujną, zieloną fazę.
A nie, jest coś białego!
Czas na zasłużony odpoczynek w słońcu.
A potem zjazd z przysiółka Madeje widokową drogą, którą zachwyciłam się poprzedniej jesieni (relacja z wyjazdu nie powstała).
Tarnina już przekwitła.
Jesienią jest tu feeria barw. Teraz żywa wiosenna zieleń.
Wracamy w stronę Jeleśni najpierw główną drogą, później po bocznych przyjemnych asfaltach, przekraczając płynące Sopotnię i Koszarawę. Potem szybko śmigamy wzdłuż linii kolejowej, docieramy do Pewli i naszego kościelnego parkingu.
Wycieczka zajęła nam parę godzin, w sam raz na leniwe niedzielne popołudnie, gdy człowiekowi nie chce się zrywać wcześnie z łóżka.