Jesień 2018 roku była niezapomniana pod względem kolorów, które wybuchły z intensywnością sylwestrowych fajerwerków.
Jadąc wtedy w Magurę Spiską, nie wiedziałam, gdzie obrócić głowę. Oczy latały mi na wszystkie strony i tylko żal ściskał, że wielu górom po drodze nie mogę poświęcić więcej uwagi. Poza tym mignięciem i tęsknym spojrzeniem rzuconym zza szyby samochodu.
Połowa października, piękny słoneczny dzień, barwy w jesiennym rozkwicie. Zrobiliśmy wtedy wstępne rozpoznanie Magury Spiskiej, startując z Wielkiego Lipnika na Veterný vrch. Połowa pętli wypadła na Przełęczy Korbalowej (Straňanské sedlo), więc trzeba było ją domknąć przejściem po polskich Pieninach.
Startujemy zatem z przełęczy po krótkim oddechu. Przed nami podejście do granicy lasu, więc i coraz rozleglejsze widoki pojawiają się wraz z nabieraniem wysokości. Na zdeptaną już wcześniej Magurę i Góry Lewockie, niedawno jeszcze objęte poligonem wojskowym, stąd mało znane i dzikie.
Dolina Skalskie, a w tle Beskid Sądecki
Dziobakowe Skały na zboczach Repowej
Repowa i Watrisko
Popołudniowe słońce wydłuża nasze cienie, a schodząc niżej i niżej zabiera z sobą coraz więcej światła. Widać to wyraźnie, gdy docieramy do granicy i przełęczy pod Wysoką. Tu zielony szlak łączy się z niebieskim prowadzącym od Przełęczy Rozdziela. W dole słońce walczy z cieniem w Dolinie Skalskie, więc Dziobakowe Skały na zachodnim zboczu Repowej są jeszcze w świetle. Również skałka Watriska odcina się świetlistą bielą na tle kolorowych drzew.
Trawersujemy zbocza Wysokiej, pogrążonej w cieniu. Dziś na nią nie wejdziemy. Czas nam się kurczy i chcemy zdążyć na Wysoki Wierch. Coś trzeba wybrać. Jakoś bez żalu rezygnujemy z najwyższego szczytu Pienin, bo byliśmy tu niedawno, latem.
Za Wysoką czeka nas przejście przez jesienny rudo-złoto-pomarańczowy las, zanim nie wyjdziemy na otwarte przestrzenie za Borsuczynami i Durbaszką. Czas ucieka, maluje już na bladozłoto trawy, pogrąża w wieczornej poświacie Pieniny Właściwe z Trzema Koronami na czele.
Wysoki Wierch
A my przyśpieszamy kroku, bo słońce jest już coraz niżej. W końcu się reflektujemy: marne mamy szanse na to, by wdrapać się na Wysoki Wierch. Ale nie! Ja tak łatwo nie zrezygnuję! Zaczyna się szalony wyścig z czasem, a raczej ze słońcem schodzącym coraz niżej.
Na podbiegu na Wysoki Wierch niemal wypluwam płuca i… prawie się udaje. Trafiam na samą końcówkę. To, co było przed, przyszło nam obserwować spod tego szczytu. Ale nie żałuję, bo falujące trawy i kolorowe drzewa na zboczach przed wierzchołkiem i tak robiły dobrą robotę.
Siedzimy na szczycie, kolejni turyści schodzą, poblask zachodu nadal się utrzymuje. To niesamowite, jak długo słoneczna poświata trzyma się na trawach i zboczach za nami.
Noc przychodzi powoli, ale nieubłaganie, dlatego porzucamy żółty szlak i na przełaj, skracając go, schodzimy do Wielkiego Lipnika. Wiejska knajpka jest jeszcze otwarta, więc zaopatrujemy się w słowackie piwo lane do plastiku i ruszamy na miejsce noclegowe. Padło na Przełęcz Korbalową (Straňanské sedlo), nad którą kolejnego dnia wstaje cudny jesienny dzień. Ale to już inna opowieść.
Mapa: