Po drugiej stronie
Nie lustra, a Pienin. Jakoś dopiero niedawno dotarło do mnie, że góry na horyzoncie, widziane z pienińskich szlaków, to Magura Spiska. Przyznam szczerze, że oświeciły mnie Ynternety i do wycieczki na Veterný vrch zainspirowała jedna z relacji wrzucona w głąb wirtualnej otchłani. Czasem można z niej wyłowić coś wartościowego.
Zabrzeż. W tle wieża na Koziarzu
Nadchodzi jesień, połowa października, najlepszy czas na podziwianie kolorów w górach. Robert zarządza wyjazd na koniec sezonu. Nie górskiego, bo sporo, mamy nadzieję, jeszcze gór przed nami w tym roku, ale kangurowego. Znaczy spaniowego. W kangurzej torbie.
Przed Tylmanową
Zaczyna się niemrawo. Mimo iż wiemy, że część zakopianki w pobliżu Rabki jest zamknięta, jakoś nie dociera to do nas i po obiecującym początku stajemy w długaśnym korku już za zjazdem na Skomielną. Przed nami sznur samochodów, a że perspektywę mamy tu wyjątkowo szeroką, zgadujemy, że w tym ślimaczym tempie i za takim potężnym peletonem aut szybko w Pieniny nie dojedziemy. Szybka decyzja i już zawracamy. Pojedziemy przez Mszanę.
Jesień w drodze
Tu jest trochę lepiej. Trochę stoimy przed Rabką, trochę przed Mszaną, dłużej w Zabrzeży, pod koniec przed Krościenkiem. Droga jest jednak tak oszałamiająca widokowo, że przełykam jakoś fakt, iż szlaku w całości nie zrobimy. Jest za późno, gdzieś dopadnie nas noc.
Rewelacyjnie zaczyna się gdzieś tak od Lubonia. Bordowe buczyny lubońskiego lasu mocno wbijają się w pamięć. Szkoda, że szczyt „polskiej złotej” trwa tak krótko. Gdybym miała więcej czasu, już wysiadłabym w paru miejscach po drodze i ruszyła przed siebie. Nawet przemyka mi coś takiego przez głowę w Tylmanowej, gdy przypominam sobie jesień na żółtym szlaku na Dzwonkówkę. Ale nie, tu już byłam, wrócę innym razem. Przecież jest tyle gór do odkrycia, dajmy dziś szansę Magurze.
Pieniny by mgła
W Krośnicy skręcamy na południe. Jest ciepło, więc widoki na Tatry będą dziś zamglone. Na cały dzień zapowiadano jednak słońce, jakaż jest więc nasza konsternacja, gdy przed Pieninami wjeżdżamy w mgły!
Krótkotrwałe, na szczęście. Spośród nich sterczą skały Trzech Koron, mgły snują się też nad szczytami otaczającymi Dunajec. Amatorów spływów dziś sporo, flisacy wesoło pozdrawiają mnie z poziomu tratw, a my po krótkim przystanku ruszamy dalej.
By zatrzymać się na wprost Haligowskich Skał.
Jesienią prezentują się imponująco, więc krótka przerwa kawowo-sernikowa na ławeczkach, które są tu jak znalazł, umila nam długie godziny dojazdu w korkach. Próbujemy przy tym nawiązać bliższe kontakty z sympatyczną kozą, ale ta, po stwierdzeniu, że nie mamy dla niej nic do jedzenia, idzie własną drogą.
Veterný vrch
Na dziś zaplanowaliśmy kółeczko przez Magurę Spiską i Pieniny. Parkujemy przy kościele w Wielkim Lipniku i ruszamy czerwonym szlakiem w stronę naszego dzisiejszego celu, którym jest Veterný vrch (Wietrzny Wierch).
Kościół w Wielkim Lipniku – początek naszej trasy
Liczący 1112 m wysokości szczyt nie jest najwyższym w paśmie, ale oferuje rozległe widoki we wszystkie strony świata. Tu z „pomocą” przyszła niestety katastrofa, czyli huraganowe wiatry z 2004 roku, które zmiotły z powierzchni większą część tutejszego lasu.
Początek szlaku prowadzi przez rozległe polany nad wsią. W mocnym słońcu południa góry prezentują się nieco blado i zastanawiam się, gdzie podziała się ta soczystość jesieni, którą zostawiliśmy gdzieś po drodze. Bezlistne krzaki porastające tutejsze łąki epatują szarością. Światu brakuje trochę barw.
Jest za to przestrzennie. Z dołu dobiegają nas dźwięki dzwonków pasących się jeszcze tutaj owiec i głośne ujadanie psów, które budy mają właśnie w pobliżu szlaku. Dobrze, że są uwiązane, bo inaczej nie byłoby przyjemnie.
Do grania dzwonków dochodzi inny, ptasi, trudny do zidentyfikowania. Pierwszy raz taki słyszymy. Wkrótce lokalizujemy właściciela – większego ptaka, który śmiga przed nami spłoszony.
Na zbliżeniu, już w domu, okazuje się, że to dzięcioł zielony. Coś mamy szczęście do tych ptaków w tym roku. Dwa młode przyleciały wiosną pod nasz dom i wtedy po raz pierwszy mieliśmy okazję podziwiać ten gatunek.
Niedźwiedź śmiechu warty
Polany szybko się kończą i wkraczamy w las. Szlak ciągle pnie się do góry, ale nie jest zbyt uciążliwy i gdzieś po 1,5 godziny stajemy na rozdrożu pod kopułą Wietrznego Wierchu. Im wyżej, tym więcej widać. Dla najlepszych widoków musimy jednak podejść na Veterný vrch. Od rozejścia szlaków to raptem pięć minut wyraźną (choć bez znaków) ścieżką.
Na szczycie nie jesteśmy sami. Jakaś męska ekipa wjechała już tu na quadach. Poza kontrowersyjnym środkiem transportu są jednak nieszkodliwi, choć okupują ławkę i dlatego trudno nam zrobić odpowiednie portretowe zdjęcie bohaterowi tego wierzchołka. A jest nim drewniany niedźwiedź dumnie dzierżący w łapach słowacką flagę.
Pierwszy widok owej rzeźby wywołuje w nas… konsternację i salwy śmiechu. Nie wiem, skąd twórca czerpał wzorce, ale, oględnie mówiąc, jego wizja jakoś nie wzbudza w nas entuzjazmu. Stworzenie przed nami chuderlawe jest jakieś, zawstydzone i bardziej, przynajmniej z fizjonomii, przypomina prosiaka. No ale „de gustibus….”. Niech sobie stoi na chwałę Słowacji ten anorektyczny niedźwiedź.
Veterný vrch i niedźwiedź – niejadek
Sam Veterný vrch jako szczyt jest jednak atrakcyjny. Pierwszy raz z tej perspektywy widzę Pieniny. I, nieco z boku, Tatry. W niebieskościach i mglistościach dzisiejszej pogody, gdzie na żyletę widokową nie ma co liczyć. Wpisem w pamiątkową księgę uwieczniam nasze pierwsze wyjście w Magurę Spiską.
Borowiczki łyk (a nawet dwa)
Ze szczytu wracamy do rozejścia szlaków i żółtym ruszamy na wschód, mijając kilkuosobową grupę na fatbike’ach. Po chwili do żółto-czerwonych znaków dołącza biało-żółty kwadrat innego szlaku. Nie mamy go na mapie (gwoli ścisłości mapy w ogóle nie mamy), więc konsekwentnie trzymamy się na razie tego tradycyjnego, choć odbija on na południe i zdaje się sprowadzać w dół nie po tej stronie gór, po której mamy zejść. Żółte kwadraty prowadzą na wprost, granią, a spotkamy je ponownie przy tabliczkach w miejscu zwanym „Na Pol’ane”. To dla tych, którzy chcieliby pójść akurat tą trasą.
Rowerem na Veterný vrch. To właśnie tę kopkę trzeba zdobyć
Z miejsca, gdzie szlaki się rozchodzą, widać dobrze niedaleką już chatkę, spod której rozchodzą się smakowite zapachy. Grupka miejscowych pichci właśnie prażonki i raczy się borowiczką, na którą zostajemy oczywiście zaproszeni. Jako że nie jestem kierowcą, dostaję kieliszek. Kolejny też, na drugą nogę. Nie tylko u nas dbają zatem o prawidłową postawę.
Po huraganie lasy jeszcze nie w pełni się odrodziły
Za czerwonymi i żółtymi znakami schodzimy w dół. Przez dłuższy czas droga będzie prowadzić lasem. Po niecałej godzinie, Pod Grúňom, żegnamy czerwony szlak, który prowadzi do Wyżnych Rużbachów i kontynuujemy naszą marszrutę żółtym, aż do przyjemnych łąk Na Pol’ane.
Tu czas na kolejną zmianę na zielony szlak przez Horbáľovą do Przełęczy Korbalowej (Straňanské sedlo) oddzielającej Pieniny od Magury Spiskiej.
W dół, ku widokom
Na polanie spotykamy polskiego rowerzystę, który zachwyca się trasą (rzeczywiście jest tu ładnie). Poza tym nie ma tu nikogo. Świetna alternatywa na zatłoczone polskie góry przy pięknej jesiennej pogodzie.
Po krótkiej, acz intensywnej wspinaczce na Horbáľovą (szlak omija nieco wierzchołek), czeka nas już tylko zejście. Miejscami jest stromo, a leśna rozjeżdżona droga błota oferuje pod dostatkiem.
Za to im niżej, tym widoki są lepsze. Długie cienie popołudnia kryją już część świata w szarościach, ale za to wyostrzają kolory tego, co jest jeszcze w słońcu.
I zapowiadają całkiem smakowitą wędrówkę pienińską, gdyż na Przełęczy Korbalowej kończymy naszą przygodę z Magurą Spiską. Przed nami druga część wycieczki.
Straňanské sedlo (Korbalowa Przełęcz). W tle zamek w Starej Lubowli
Nasza trasa: