Na Halę Jaworową, wyjątkowe jak na Beskid Śląski miejsce, trafiłam do tej pory dwa razy. Śnieżnobiałą zimą i złotą listopadową jesienią. Nadeszła pora, by do tej górskiej makatki dodać trzeci kolor – wiosenną zieleń.
A czas był ku temu najwyższy, gdyż niewesołe dla hali decyzje radnych Brennej mogły zakończyć jej malowniczy żywot. Wizja kompleksu hotelowego i całej infrastruktury turystycznej, która miała zniszczyć Halę Jaworową, przyśpieszyła mą decyzję o wycieczce. A całości sprzyjał maj – zielony, słoneczny, kwitnący, bujny.
Zatem ruszamy. Tym razem czas mamy ograniczony, gdyż po południu czeka nas rodzinna impreza. Jako że nie lubimy zbyt wcześnie zrywać się z łóżka, szlak zaczynamy ubijać naszymi stopami dopiero przed jedenastą. Przecież nic się nie stanie, jeśli spóźnimy się na pierwszą porcję kiełbasy z grilla…
Wiosna wkracza w swą kolejną fazę, na co wskazują przerośnięte podbiały i lepiężniki.
Dziś na Halę Jaworową ruszamy z Brennej, początkowo za żółtymi paskami z Bukowej, potem bezszlakowo wzdłuż Niedźwiedziego Potoku. Ścieżka dość szybko staje dęba, ale przynajmniej w ekspresowym tempie nabieramy wysokości.
Tym samym ścinamy pokaźny odcinek szlaku, omijając tłoczną Karkoszczonkę. Z tym „oficjalnym”, czerwonym, witamy się w miejscu zwanym Migdalskie. Tam rzut oka na wiosenne Skrzyczne, które ustawiło nam się pod słońce.
A potem Beskidek i pokaźna kopka – Hyrca. Przed nią kłębią się rury – czyżby kolejny ślad planowanych tu inwestycji?
Po opuszczeniu Hyrcy czeka nas ostatnie podejście – na Kotarz. Na szczycie już nieco luda się kręci, bo tutejszy bar kusi smakołykami. Pierwszy raz jestem tu, gdy jest otwarty, więc nowa pieczątka ląduje w książeczce.
Na Kotarzu i w stronę bezszlakowego zejścia na Halę Jaworową wiszą plakaty. To informacja dla turystów w sprawie protestu przeciwko dewastacji hali. Akurat za dwa dni włodarze Brennej mają zbierać się na specjalnym posiedzeniu, by jeszcze raz w zaciszu gabinetów podyskutować o przyszłości tego miejsca. Czyżby dzisiejsza wycieczka była ostatnim dzwonkiem przed planowaną budową? A może zdarzy się cud?
Docieramy na Halę Jaworową. Na dojściu mijamy trochę ludzi, od strony Kotarza również widać parę grupek. Wszyscy korzystają ze słonecznego, choć chłodnawego dnia.
Jaworowe drzewo ukrzyżowano.
Jakąż ono ma siłę, by żyć!
Zaglądam przez dziurkę „od klucza”.
Widoki dziś całkiem przyzwoite. Zieleń, jak w każdą wiosnę, zdumiewa odcieniami.
Ruszamy w stronę najdalszego końca hali.
Czantoria przypatruje się jej ze swych wyżyn.
Ja podziwiam słońce, które bawi się z nami w ciuciubabkę. A to pogrąża w mroku wiosenne drzewa, a to budzi je do życia, rozjaśniając ich cienie.
Ładnie! Ale ta rozryta droga… Pierwszy ślad zmian, które dotykają Halę Jaworową.
Zasiadamy w pobliżu najwyższego wzniesienia hali, by patrzeć na nią pod słońce.
Jeśli to ostatnia wycieczka na halę, jaką znamy, trzeba odpowiednio ją uczcić. Cynamonkami, których poczyniłam wczoraj całą blachę.
No to cieszmy się tym miejscem, póki można!
A i na lenistwo przyjdzie czas, by się powylegiwać i stać pożywką dla kleszczy.
Z hali schodzimy od razu w stronę Brennej, by zanurzyć się w wiosenny bukowy las.
W dali Skrzyczne jak z obrazka.
Już czuję nosem kolejne widoki, bo zbliżamy się do polany.
I jest! Oto Kisiałka Wyżnia ze swymi widokami na pasmo Klimczoka.
Tymi garbkami sobie szliśmy, by trafić na Halę Jaworową.
Gdzieś tam mignęło mi schronisko u stóp Klimczoka.
Schodzimy w dół, by przejść obok samotnego gospodarstwa po lewej. Ogródek ma uroczy, bo pełen żółtych mniszków. Za to otoczenie już mniej urocze – wielka góra śmieci zalega przed wejściem.
Widok z dołu mamy pod słońce. Z prawej śmieciowe gospodarstwo.
W prześwitach Brenna.
Dochodzimy do asfaltu i wijącą się drogą, wśród domów Kisiałki Niżniej i w towarzystwie przyjaznego psiaka, docieramy do Lachów i Bukowej.
Udaną wycieczkę finalizuję śmierdzącym akcentem, czyli psią kupą na bucie. Tak kończy się florystyczna pasja, która zagania mnie na okoliczne łąki.
Dwa dni później radni Brennej zadecydowali o wstrzymaniu inwestycji na Hali Jaworowej. W szumnych słowach opowiedziano się za ochroną przyrody. Sukces jest jednak połowiczny, bo z planów zabudowy hali (choć w mniejszym stopniu) jednak nie zrezygnowano. Mam wrażenie (oby mylne!), że to tylko odwleczenie tego, co nieuniknione.
Na koniec zatem czas na Halę Jaworową w trzech kolorach.
Jesienna:
Zimowa:
Wiosenna:
Halą Jaworową pozamiatałaś. Rzeczona hala jest moim „wielkim odkryciem” Beskidu Śląskiego. Pamiętam jak pialiśmy z zachwytu z Satanem przybywając na biwak.
Pamiętam tę relację. A Hala to świetne miejsce. Namawiają mnie jeszcze na powrót tam późnym latem/wczesną jesienią, gdy wszystko faluje od traw.
Zabudować jest łatwo, potem co prawda ludzie się do tego przyzwyczają i nie będzie robić większego problemu. Ale warto się zastanowić, czy większej wartości nie ma taki pusty kawałek terenu, bez dużej ingerencji. Bo za jakiś czas może okazać się, że brakuje takiego cichego kawałka ziemi, na którym można odpocząć od zgiełku, bo wszędzie hotele czy inna infrastruktura turystyczna.
To kolejna fotka do serii pod koniec sierpnia? 🙂
Coraz więcej wszędzie betonu, coraz mniej ustronnych miejsc (choć sama hala już jakiś czas temu zrobiła się bardzo popularna i daleko jej do ustronności). Niestety ale przyroda przegrywa z wielką kasą.
A sierpień? Kto wie?